Sardynia. Część 2 - Szczegółowa relacja i informacje praktyczne dla przyjeżdżających




Przygotowania i koszty
Wakacje na Sardynii zaplanowaliśmy na czerwiec – mieliśmy taką możliwość, ponieważ rok szkolny we Włoszech kończy się  wcześniej niż w Polsce – zaraz po pierwszym tygodniu czerwca. W niedzielę 8 czerwca popłynęliśmy na Sardynię.

W czerwcu ceny hoteli, domków, campingów itp.  są znacznie niższe niż w lipcu czy sierpniu, to jeszcze ‘niski’ lub ‘średni’ sezon cenowy. Nie ma tłumów turystów, a jest już bardzo ciepło i można się kąpać w morzu. Nie ma też takich strasznych upałów, jakie są tutaj i w całych Włoszech w sierpniu. Pogoda jest dobra zarówno na plażowanie, jak i na zwiedzanie miasteczek. Na pewno świetnym miesiącem na wyjazd na Sardynię jest też wrzesień – z tych samych powodów co wyżej, a morze jest jeszcze cieplejsze. Najgorszym okresem jest sierpień – to miesiąc włoskich wakacji, więc wszędzie są tłumy, a ceny są najwyższe.
Rezerwacje zaczęliśmy robić ok. 2 tygodni przed przyjazdem. Trochę późno, więc cena biletów na prom była wyższa niż gdybyśmy rezerwowali z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Kupiliśmy je przez Internet, w Moby. Za prom Piombino-Olbia-Piombino (ok. 5,5 godziny w jedną stronę) za podróż w obie strony dwóch osób dorosłych, dziecka, psa i samochodu kat.2 (typu Jeep) zapłacilismy 311 euro. Do Olbii dotarliśmy ok. 19.30 (kolację zjedliśmy na pokładzie) i od razu pojechaliśmy do Isola Rossa. Dojazd zajął nam ok. 1,5 godziny.
Apartament na pierwszy tydzień 8-15.06 rezerwowaliśmy przez stronę booking.com (za 7 dni, salon z kuchnią + sypialnia, Residence Tanca delle Torre – 168 euro), kolejny 15-22.06 już bezpośrednio w agencji  (za 7 dni salon z kuchnią + 2 sypialnie, Le Rondini – 230 euro).

W miasteczku praktycznie każda lokalizacja, jeśli chodzi o wynajem apartamentu, jest dobra - nad morze jest bliziutko i z każdego miejsca można wszędzie dojść pieszo. Całe miasteczko można obejść w ok. 20 minut. Jest tu mały port po którym można spacerować oglądając nie tylko zacumowane łódki, ale także przepływające ryby, mule ‘rosnące’ na linach cumowniczych, krabiki i ricci di mare. Przy porcie usytuowana jest restauracja Remo, w której jedliśmy kilka razy obiady (aż spróbowaliśmy wszystkich dań morskich, jakie proponowali : ) Warto tu wpaść – jedzenie jest smaczne, obsługa bardzo miła i ceny są podobne a nawet niższe niż w innych, mniej eleganckich restauracjach i barach w miasteczku. Ważne dla osób, które nie mówią po włosku – sympatyczne kelnerki znają język angielski, niemiecki i nawet kilka słów po polsku.
(edit. niastety przy kolejnym pobycie na Sardynii okazało się, że restaurację zlikwidowano. Ale może powróci?....)
Plaża miejska jest długa i szeroka z drobnym piaskiem i łagodnym zejściem do morza. Można wypożyczyć miejsce z leżakiem i parasolem lub rozłożyć się na piasku. Jest bar i wypożyczalnia łódek/kajaków/rowerków wodnych. Przy plaży działa też centrum nurkowe. W pobliżu sporo jest miejsc parkingowych, bezpłatnych. W pizzerii/restauracji Coccodrillo po drugiej stronie ulicy nigdy nie jedliśmy – dla nas nie wygrywała z restauracją Remo ani lokalizacją ani menu. Ceny też miała wyższe. Za to serwują w niej bardzo dobrego spritza :) W miasteczku są także dwa świetnie zaopatrzone sklepy rybne. Codziennie mieli dostawy świeżych, złowionych rano ryb. Dla dzieci atrakcja – wielkie akwaria z homarami i innymi morskimi stworami :)
 W ostatnim tygodniu pobytu prawie wyłącznie tam kupowaliśmy ryby i owoce morza i przyrządzaliśmy w domu. Smaku świeżo złowionej ryby nie da się porównać z żadną kupioną w sklepie w głębi lądu. A świeżutkie omółki… nie da się opisać! :)

To najbliższa plaża sąsiadująca z Isola Rossa, polecana w magazynie Bell’Italia jako jedna z 10 najpiękniejszych plaż Sardynii na rok 2014 :) Rzeczywiście bardzo ładna, ale bez zachwytów. Raczej drobniutki żwirek niż piasek. Morze ma bardzo ładny turkusowy kolor, ale zejście do wody nie jest wygodne, a dla dzieci wręcz niebezpieczne -  dość szybko robi się głęboko. Niedaleko plaży jest bezpłatny parking (praktycznie można dojechać do samej plaży, jeśli przyjedzie się dość wcześnie i znajdzie miejsce). Na plaży jest barek, ale nie ma urządzonych miejsc z leżakami i parasolami.

Niespodzianka, zdziwienie, zachwyt. Po pierwsze Costa Paradiso to administrowane „osiedle” – z bramą wjazdową, szlabanem i budką strażnika przy wjeździe. Ogromny teren z setkami  willi zbudowanych na skałach schodzących do morza. W kolorach otaczających skał. Oczekiwaliśmy pięknej piaszczystej plaży… plaża jest, ale trzeba do niej dojść dosyć długą drogą po skałkach i schodkach wzdłuż morza. Wrażenie robią natomiast same skały i przepiękne, czyściutkie, błękitne morze. Niestety pojechaliśmy tam w dniu, gdy przedpołudnie było raczej zachmurzone, więc nie plażowaliśmy. Jednak następnym razem na pewno spróbujemy dojść do plaży – Li Cossi uważana jest za jedną z najpiękniejszych plaż Sardynii.

Na plażę skręca się, jeśli jedziemy od Isola Rossa, w pierwszą drogę w lewo po Costa Paradiso. Przy skręcie jest sklepik z dużym napisem Formaggi (sery). Sprzedają tam lokalne sery i wędliny. Jest tu też restauracja, ale w niej nie jedliśmy – od razu zaproponowali nam czerwone wino, gdyż do jedzenia było tylko mięso. Z dań morskich tylko spaghetti z pecorino i bottargą (choć w karcie wybór był bardzo duży). Uciekliśmy, i bardzo dobrze, bo dzięki temu trafiliśmy na obiad do znakomitej restauracji nad samym morzem - La Cala. Na tyle dobrej, że zjedliśmy w niej obiad, potem poszliśmy na ponad 5 godzin na plażę, i wróciliśmy do restauracji na kolację. A to dlatego, że gdy jedliśmy obiad - przepyszne spaghetti con vongole i spaghetti z ricci del mare - do restauracji przyszli rybacy ze świeżo złowionymi rybami! Byliśmy już najedzeni, ale dłuższą chwilę zastanawialiśmy się, czy jednak nie  zamówić jeszcze rybki po deserze… Ostatecznie zarezerwowaliśmy ją na kolację. Zjedliśmy we trójkę dużego saraga pieczonego z ziemniaczkami, pomidorkami i czarnymi oliwkami. Do tego dobre Vermentino di Gallura i piękny zachód słońca.
Sama plaża jest bardzo ładna, szeroka, piasek i drobny żwirek. Oprócz wspomnianej restauracji na plaży jest bar. Można też wypożyczyć łódki i rowerki wodne (10 euro za godzinę). Przy plaży jest bezpłatny parking.

Nasz ulubiona plaża. Z Isola Rossa dojeżdża się do niej w ok. 7 minut. Jest to plaża „dzika”, nie ma na niej urządzonych miejsc do plażowania, nie ma barów i nie ma tłumów. Samochód zostawia się na małym parkingu i do plaży schodzi się ok. 150 metrów w dół po drewnianym podeście. Plaża jest szeroka, z drobniutkim piaskiem, łagodnym zejściem do morza i z pięknymi wydmami. Za pierwszym razem, gdy na nią pojechaliśmy był dość pochmurny dzień. Planowaliśmy tylko przejść się i ew. chwilę posiedzieć, więc nawet nie wzięliśmy naszego całego sprzętu plażowego. Plaża była zupełnie pusta – niesamowite wrażenie – taka długa i szeroka plaża i wokół nikogo! Pomimo zachmurzonego nieba było bardzo ciepło, więc postanowiliśmy się przekąpać. A potem wyszło słońce… i zostaliśmy na niej prawie 5 godzin (aż nas głód zmorzył). Wracaliśmy na nią kilkakrotnie. Potem oczywiście było więcej ludzi, ale zawsze dało się znaleźć spokojne, oddalone miejsce. Widzieliśmy, jak ludzie pływali z kuszami, a potem wyciągali na brzeg upolowane ryby i kalmary.
Po drodze do plaży jest rodzinna restauracja Lu Nuragu z przepięknym widokiem na morze, serwująca lokalne dania kuchni galluryjskiej (jedliśmy tam raz lunch – smacznie, ale nic nowego i ciekawego jak dla nas :)

Przepiękna plaża u ujścia rzeki Coghinas. Bardzo długa, szeroka, piaszczysta. I pusta!! Doskonała dla windesurferów – gdy po niej spacerowaliśmy akurat trenowała spora grupa z Czech. Wzdłuż plaży bezpłatne miejsca do parkowania.

Do miasteczka Castelsardo pojechaliśmy w deszczowy, pochmurny dzień. Weszliśmy zwiedzić zamek (nic specjalnego ale warto chociażby dla pięknych widoków, na zamku jest też muzeum starych narzędzi rybackich z okolic), przeszliśmy się po starym centrum, a potem zjedliśmy obiad w restauracji nad morzem. Nie plażowaliśmy, lało. Po drodze do Castelsardo zjechaliśmy trochę w bok zobaczyć Roccia Elefante – skałę w kształcie słonia. Warto.

Do Groty Neptuna z Isola Rossa jest ok. 90km, ale jedzie się na sporym odcinku dość krętą drogą, więc podróż zajęła nam prawie 2 godziny. Wejścia są co godzinę, my dotarliśmy na wejście o 11. Trzeba pamiętać, aby przyjechać odpowiednio wcześniej – należy uwzględnić czas na zaparkowanie samochodu (pewnie przy ulicy, bo przy zejściu do groty jest tylko ok. 8 miejsc parkingowych), dojście do zejścia do groty i samo zejście schodami (chyba ponad 600 schodków) w dół. Bilet dla osoby dorosłej kosztuje 13 euro, dla dziecka 7. Zwiedzanie trwa ok. 40 minut. Trzeba pamiętać o zabraniu bluzy lub swetra do zarzucenia na ramiona. W grocie można robić zdjęcia.
Grota ta uznawana jest za jedno z najpiękniejszych miejsc na Sardynii. Jeśli jednak widzieliście już naprawdę piękne jaskinie, np. jaskinię Prometeusza w Gruzji, to Grotta di Nettuno nie zrobi na Was wielkiego wrażenia (to dopisek Janka,oczywiście :))
Z groty pojechaliśmy do Alghero – starego miasteczka w prowincji Sassari. Jak przeczytaliśmy w Wikipedii „ około 40% mieszkańców Alghero posługuje się na co dzień archaiczną odmianą katalońskiego od czasu, gdy wojska Królestwa Aragonii wysiedliły w 1372 r. autochtoniczną ludność sardyńską w głąb lądu, sprowadzając w jej miejsce osadników z Katalonii. Była to kara za zawiązanie przez rządzącą miastem rodzinę Doria spisku przeciwko królowi po zdobyciu Alghero przez Aragończyków w 1353. Pochodzenie mieszkańców znalazło swoje odzwierciedlenie w nietypowej siatce ulic, przypominającej katalońskie miasta architekturze i miejscowej kuchni. Fragment godła miejscowości przejęto z flagi tej hiszpańskiej prowincji. Do dziś standardowy kataloński jest rozumiany przez ponad 60% populacji Alghero”. Ciekawe, prawda? :)
Przeszliśmy się wzdłuż murów miejskich, po starym mieście, po parku, zajrzeliśmy do lodziarni, oglądaliśmy na wystawach biżuterię i inne wyroby z koralowca – Alghero leży nad Riviera del Corallo. Obiad zjedliśmy w polecanej na tripadvisorze restauracji Barcelonetta. Dobry, ale bez rewelacji. Liczyliśmy na bardziej oryginalną, lokalną kuchnię, ale żadne z dań nas nie zaskoczyło. Polecamy natomiast domowe vermentino – ciekawe i w dobrej cenie.
Po obiedzie pojechaliśmy na północny zachód wyspy, na bardzo znaną plażę La Pelosa – przepiękna turkusowa woda, drobniutki i jaśniutki piasek, plaża szeroka, ale w sezonie na pewno bardzo zatłoczona. Przy plaży są bary i restauracje – raczej drogie oraz parkingi – wyłącznie płatne (1,5 euro za godzinę). 

Wycieczka statkiem po Archipelagu La Maddalena
Spośród bogatej oferty wycieczek na Archipelag Maddalena wybraliśmy wyprawę na statku  Garibaldi II. Po pierwsze dlatego, że mieli swojego przedstawiciela na Isola Rossa (w sklepie naprzeciw baru Lo Squalo), który miał wyjątkowy dar przekonywania, a po drugie dlatego, że przeczytaliśmy bardzo dobre opinie nt. tej wycieczki na tripadvisor. Garibaldi II wypływa z Palau (to ok. półtorej godziny od Isola Rossa). Koszt za osobę dorosłą wyniósł 35 euro, za dziecko 20 euro (dzieci do 3 lat bezpłatnie). Dla nas dodatkową zaletą było to, że mogliśmy zabrać ze sobą psa (bezpłatnie i bez kagańca:). W porcie byliśmy ponad godzinę przed czasem – już można było wchodzić na pokład, byliśmy jednymi z pierwszych i mogliśmy wybrać miejsca – usiedliśmy na dziobie statku. Wycieczka była dobrze zaplanowana – przepłynięcie całego archipelagu, postój na pływanie na Passo degli Asinelli (zejście do wody ze statku – tylko dla chętnych i dobrze pływających), dwa zejścia na godzinne plażowanie (Cala Santa Maria i Cala Corsara), obiad na pokładzie (penne z krewetkami) i godzina na zwiedzanie centro storico Maddaleny. Wypłynęliśmy o 10.15, wróciliśmy o 18.30. Zachwyceni totalnie – wycieczka absolutnie do polecenia. Polecamy też tego operatora – załoga była przesympatyczna, przewodniczka Lina bardzo serdeczna, nie mamy na co narzekać :) Link do strony http://www.motonavegaribaldi.com/

Jeśli mielibyście jakiekolwiek pytania, piszcie bellavita.sw@gmail.com